niedziela, 26 października 2014

04. O nienawiści Krakusów do przyjezdnych słów kilka.

Dokładnie rok temu, w nocy z 26/27 pażdziernika zostawiłam mój samochód na parkingu przed blokiem w Krakowie. Zaparkowany poprawnie, parking ogólnodostępny. Rano przychodzę żeby siostrę odwieźć na dworzec, a tam... niespodzianka. Ktoś mi Peśka (tak nazywam mojego wiernego Peugeota) zarysował. I żeby to była linia tylko. Nie. Narysowali mi "P" wrysowane w kwadrat, a całość przekreślili. Prezentowało się to tak: 

Piękne prawda? Oczywiście wezwałam policję, spisali protokół, ale nic nie mogli zrobić, bo pod blokiem kamer nie było. Jako, że auto stało zaparkowane poprawnie to śmiem twierdzić, że zaparkowałam Peśka na czyimś ulubionym miejscu i ten ktoś postanowił dać mi nauczkę. Nawet Panowie Policjanci zasugerowali mi bym obserwowała kto na tym miejscu przeważnie staje, a potem zrobiła mu to samo. 

Czemu o tym piszę? Bo przeraża mnie coraz bardziej fakt, że Krakusy starają się uprzykrzyć życie przyjezdnym, szczególnie studentom. Na Facebooku można znaleźć szereg stron takich jak "Kraków dla Krakusów" czy też "Kraków dla Krakowian" z nawoływaniami do różnych, ciekawych zachowań. W opisie jednej ze stron czytamy :

"Odzyskajmy nasze miasto.



Naszym celem jest wprowadzenie zakazu poruszania się po mieście


dla prywatnych aut nie posiadających rejestracji KR."

Aż chce mi się krzyczeć "ludzie, poważnie?!". Mieszkam w Krakowie od ponad 3 lat. Nie przyjechałam tu tylko na studia, ale przeniosłam tu całe moje życie. To tu poznałam mojego Ukochanego i to z nim mieszkam w jego krakowskim mieszkaniu. Mam samochód na blachach SCI, bo jestem zameldowana w Cieszynie. Czy przez tą chorą nienawiść mam brać szybko ślub i zmieniać meldunek i wszystko? Bez żartów.

Jestem do wszystkich pokojowo nastawiona, szanuję cudzą własność i prywatność. Samochód prowadzę poprawnie, szybko nauczyłam się jeździć po Krakowie. Więc dlaczego muszę być wrzucona do jednego worka ze wszystkimi znienawidzonymi studentami i nieporadnymi kierowcami na obcych blachach?

Prawda jest taka, że Krakowscy kierowcy też pozostawiają wiele do życzenia. Cały czas widzę gdzieś samochód, który stoi na zakazie, zajmuje dwa miejsca postojowe (czasem nawet więcej), wymusza pierwszeństwo, czy też jedzie po prosto jak zwyczajny burak i imbecyl. I właśnie te samochody w większości przypadków mają blachy KR.

Poza tym szczerze wątpię, że tą nienawiść tak szerzą Krakowianie z dziada pradziada. Przecież tak naprawdę każdy kiedyś był przyjezdnym, lub też jego dziadek, prababcia był/a. Tak więc kochany Krakowie - nie uprzykrzaj życia tym normalnym przyjezdnym. My też jesteśmy ludźmi i też potrafimy normalnie funkcjonować w społeczeństwie, a także całkiem nieźle prowadzić samochody (tak, wiem, że to może być szok, ale to prawda).

czwartek, 23 października 2014

03. Decyzje, decyzje, decyzje...

W życiu każdego nadchodzi taki dzień kiedy czuje, że musi coś zmienić. Że stoi w miejscu, marnuje się, robi nie to co chce... Właśnie wtedy trzeba podjąć decyzję "co dalej". Gorzej, że trzeba praktycznie wszystko postawić na jedną kartę. W głowie kotłuje się milion myśli.

A co jeśli nie wyjdzie?
A co jeśli zrobię z siebie idiotę?
A co jeśli będę żałować? 
A co jeśli popełniam błąd?

A co jeśli.... Właśnie. Zawsze wychodziłam z założenia, że wolę czegoś spróbować i żałować, że zrobiłam, próbowałam i nie wyszło, niż żałować, że w ogóle nie podjęłam ryzyka.  Teraz jest mi trudniej, bo te decyzje już nie są takie błahe jak kiedyś. Teraz decyduję o mojej całej przyszłości. 

Chcę zrezygnować z kontynuowania moich studiów magisterskich. Czuję, że marnuję kolejne dwa lata mojego życia. Wydaje mi się, że powinnam pracować, pisać, robić zdjęcia, spełniać się. A nie siedzieć na uczelni i tonie nic nie wnoszących do mojego życia projektów. 

Niczego nowego się nie uczę. Jeden wyjazd jako opiekun kolonijny nauczył mnie miliona rzeczy więcej niż trzyletnie studia na AGH. Uczę się na doświadczeniach, a nie teorii. Przynajmniej tak się mi wydaje. Może się mylę. 

Zmierzam do tego, że jest mi nieziemsko trudno podjąć decyzję o zakończeniu edukacji. Z drugiej strony zawsze mogę do tego wrócić - czy to dziennie czy zaocznie. Dla niektórych liczy się dyplom magistra i wykształcenie wyższe. Dla pracodawcy liczy się doświadczenie. 

Czuję, że skończy się tak, że zostanę z dyplomem magistra geoturystyki AGH i niczym więcej. A nie chciałabym zostać kolejnym wykształconym bezrobotnym. McDonalds nie jest dla mnie (mimo, że uwielbiam tam jeść, Tomcat Grubcio). 

Tymczasem kilka przypadkowych zdjęć z pięknej Hiszpanii i Francji. 










piątek, 17 października 2014

02. Celując w siebie.

Czasami mam wrażenie, że sama w siebie celuję z pistoletu. Trzymam za spust i w każdym momencie mogę niechcący, niezamierzenie za niego pociągnąć.

Nie jest to zbyt dobre wrażenie. Ale pokazuje, że moim zachowaniem i czynnościami doprowadzam do autodestrukcji. Szczególnie, że nie lubię ludzi. Wolę się alienować. Siedzieć sama ze sobą, oglądać filmy (w masowych ilościach) i pić ciepłą herbatę z cytryną.

Jestem w stałym, stabilnym związku z moim łóżkiem i nie lubię być z nim rozdzielona. Ponadto kocham jeść. Wszystko co dobre. Pochłaniam więcej niż mój Ukochany. Często jak skończę jeść to patrzy na mnie z paniką i nadzieją w oczach, że mimo wszystko powiem "nie" i pyta czy chcę też jego.

Nie żebym była grubym obżartuchem. W porównaniu do innych to jestem szczupła. Przybrałam ostatnio trochę ciałka i dla siebie samej jestem spaślakiem. Ale dla innych wciąż jestem szczupła. Tylko, że co z tego co widzą inni, skoro najważniejsze jest to jak ja się widzę?

Są dni lepsze i gorsze, ale staram się wyjść na swoje. Bo gdy poczuję się dobrze sama ze sobą to z resztą już będzie z górki.

A na zdjęciach piękna Barcelona widziana z Parku Guell. 




poniedziałek, 13 października 2014

01. Ten czas będzie mój... Kiedyś.

W życiu każdej kobiety będącej w stałym związku nadchodzi taki moment kiedy zdaje sobie ona sprawę, że zatraciła siebie i swoje "ja". No dobra, może nie każdej - są panny uległe, które lubią życie w stagnacji. Ja taka nie jestem. Ale parę dni temu zdałam sobie sprawę, że właśnie w niej żyję. Mam faceta, nie muszę się starać, bo i tak mnie kocha. Tylko, na ile to jest prawdą?

Zorientowałam  się, że przytyłam, przestałam się przejmować niektórymi sprawami i stałam się zdecydowanie zbyt... swobodna. Teraz odezwie się tłum kobiet, które będą przekrzykiwać się, że przy swoim mężczyźnie kobieta musi się czuć swobodnie. Okey, musi to na rusi. Trzeba znaleźć ten punkt, w którym swoboda przeradza się w bycie w jakimś stopniu wulgarnym i obrzydliwym i go nie przekraczać. W związku powinien pozostać ten aspekt tajemnicy i niewinności. Przynajmniej takie jest moje zdanie.

W każdym razie wracając do meritum - przestałam czuć się sobą. A przecież nie powinno tak być? Moim ulubionym miejscem jest teraz mój kawałek łóżka, przy moim Ukochanym, kiedy to oglądamy seriale, filmy... A zawsze chciałam robić coś więcej. Pomijając fakt, że choruję na prokrastynację w jej najznamienitszej formie to jestem osobą dość ambitną. A mój związek sprawia, że prokrastynuję wszystko jeszcze bardziej.

Teraz kiedy patrzę w lustro widzę małego pulpeta z gorszą cerą niż przed rokiem. Przestałam dbać o siebie. A przecież kobieta powinna to robić żeby czuć się dobrze w swoim ciele. Wtedy jest pewna siebie i swojej wartości. A ja to sobie odebrałam na moje własne życzenie.

Mam nadzieję, że znajdę w sobie siłę, by przerwać to błędne koło, a na tego bloga zajrzy czasem ktoś kto zmotywuje mnie do działania i ruszenia mojego tyłka sprzed laptopa. Chcę być motywacją dla samej siebie i innych.

Chcę wrócić do robienia zdjęć, pisania mojej powieści i przewodnika... I do spotkań z przyjaciółmi. Dość zamykania się w swojej skorupie.

To wszystko pięknie brzmi, ale zacząć zmiany jest naprawdę ciężko.. Na razie szukam siły.

Na zdjęciu ja i mój Ukochany.
 Zdjęcie zrobione samowyzwalaczem na Zakrzówku w Krakowie.